Autor John Fenn
Jakkolwiek dziwne mi się to wydało,
zostałem zaproszony przez anglikańskiego kapłana, aby nauczać na temat
kościoła domowego w jego kościele, to jednak zgodziłem się. Gdy wszedłem
do budynku, gdzie były te wszystkie drewniane ornamenty, rzędy ławek,
ołtarz i wieczny płomień z przodu, zalała mnie fala wspomnień z
dzieciństwa, przesuwająca się gwałtownie, jak na filmie pokazującym
czyjeś życie w kilka sekund.
Tylko tyle wiedziałem
Gdy przechodziliśmy z tyłu Episkopalnego
Kościoła Św. Andrzeja w Kokomo, w stanie Indiana, na pytanie o to „co
to za czerwona świeca na ścianie przy ołtarzu?”, moja mama
odpowiedziała: „To ogień obecności Pana’.
Miałem wtedy prawdopodobnie 8 lat i mama
po raz pierwszy zapoznawała mnie z kościołem. Gdy odpowiedziała,
starałem się sobie wyobrazić Boga, który mieszka w tym budynku, zaraz
tuż za ołtarzem, a my jesteśmy TAK blisko Niego, równocześnie
zastanawiając się, czy mógłbym tam podejść i zdmuchnąć tą świecę. Co
wtedy stało by się z naszym Wszechświatem? Czy padłbym martwy? Nie
chciałem o tym myśleć.
Jakaś moja część chciała wybiec na
zewnątrz i zatrzymywać przejeżdżające samochody i opowiadać wspaniałą
nowinę, że Bóg mieszka w tym budynku, ZARAZ TUTAJ! Inna część mnie
zastanawiała się dlaczego, jeśli tak było naprawdę, inni tego nie
robili, skoro to tak ekscytujące? Coś się tutaj nie zgadza, myślałem
sobie.
Kościół Św. Andrzeja był moim
wprowadzeniem do chrześcijaństwa i kościelnego życia. Wchodziliśmy do
kościoła uklęknąwszy, zanim weszliśmy do ławek, aby uczcić Jezusa, czy
coś, i siadaliśmy. Zawsze wydawało mi się, że była to niezła scena, gdy
wchodziliśmy co niedzielę całą rodziną do kościoła: 4 chłopaków
urodzonych co dwa lata, więc stanowiliśmy pod względem wzrostu doskonałe
schody. Wszyscy odwracali się, aby zobaczyć jak nas tato prowadzi
pierwszy, potem mama i my czterej w porządku urodzenia.
Starsze panie uśmiechały się, a ja
kuliłem się wewnętrznie. Ktoś klepał mnie po głowie raz, ja ofiarowałem
spojrzenie, które częściowo miało oddawać warczącego psa, a częściowo
znaczyło: „Wiem, że jesteśmy słodcy i postaramy się przez tą godzinę
wykorzystać to jak najlepiej, aby dostać dodatkową paczkę orzeszków”.
Dużo się zmieniło, lecz nie . . .
Ojciec opuścił nasza rodzinę, gdy miałem
11 lat, lecz mama zabierała nas do kościoła dalej co tydzień. Rozwód
pobudził mamę do szukania Pana i znalazła Go w Chrzcie Duchem Świętym.
Wkrótce ona sama i jej najlepsza przyjaciółka z kościoła naciskały na
księdza, aby dopuścił języki i (Boże uchowaj) gitarę na uwielbieniu!
Nie wiedziałem o wszystkich wewnętrznych
zmaganiach, jakie miały miejsce. Widziałem, że liturgia rozluźniła się
nieco, dopuszczono do przerw, w czasie których członkowie zgromadzenia
mogli głośno wypowiadać swoje prośby modlitewne. Dla dzieciaków było to
straszne, ponieważ, podobnie jak w każdym tradycyjnym kościele
siedzieliśmy w ławkach skierowani do przodu i nigdy nie było wiadomo,
skąd odezwie się głośno mówiąca osoba – z tyłu, z prawej, z przodu czy z
lewej, czy z końca twojej ławy (jakże krępujące siedzieć w jednym
rzędzie z kimś, kto głośno wypowiada modlitwę!).
Czułem się jak Londyńczyk w schronie w
czasie Bitwy o Wielką Brytanię – nigdy nie było wiadomo z której strony
wybuchnie bomba. Niektórzy ludzie z trudnością szeptali, podczas gdy
inni praktycznie wykrzykiwali. Bardzo to wytrącało z równowagi, a
koncentracja liturgii przeszła z Pana, na ludzi, zrobiło się więc nagle
dziwnie, ale znajomo.
Wszystko inne pozostało bez zmian:
wchodziliśmy uporządkowani jak schody, brakowało tylko ojca, co
sprawiało, że byłem wyraźnie widoczny. Dalej odzywała się religijna
muzyka, patrzyliśmy na tablicę na ścianie przed nami, gdzie były
wyświetlane numery pieśni, które śpiewało się w zarządzonym porządku
(młodsze dzieci po uwielbieniu wychodziły na szkółkę niedzielną).
Następowała 20 minutowa homilia zawsze dokładnie z jednym żartem,
następnie ceremonia wokół Komunii, przyjmowanie Komunii w długich
kolejkach, gdy ławka za ławką wychodzili ludzie do przodu, następnie
pieśń na zakończenie, dalej schodami na dół na orzeszki, na „godzinę
społeczności”. Niedziela za niedzielą nic się nie zmieniało.
Pokaz dzwonu
Już wtedy miałem pragnienie dowiedzenia
się czegoś o Bogu i Ojciec Cooper bardzo dobrze pobudzał bezkresnością
na lekcjach przed bierzmowaniem umysły 12latków. Pamiętam, że cała
lekcja została poświęcona na pytanie skąd wziął się pierwszy atom. Czy
mógł istnieć przypadkiem, czy został Stworzony? Pamiętam jeszcze jedną
rzecz jeśli chodzi o bierzmowanie. Gdy przyszła niedziela naszego
bierzmowania, jedna z dziewcząt, również moja przyjaciółka, Margaret,
przyprowadziła swoją sąsiadkę i najlepszą przyjaciółkę, aby zobaczyła
bierzmowanie. Potknąłem się na schodach i coś zająknąłem o tym, że ją
spotkałem. Później przypominała sobie, że byłem pucułowatym, niezdarnym,
czerwonogłowym dzieciakiem o sterczących zębach i nie było żadnych
szans na cokolwiek więcej z jej strony, niż przelotne pozdrowienie.
Wydawało mi się, że jest czymś najpiękniejszym co widziałem w życiu, a
szczególnie jej surowa bezpośredniość i trudności jakie sprawiała swoim
zachowaniem, czasem powodującym szkody.
Nie miała pojęcia o tym, że 3.5 roku
później będzie na poważnie chodzić z tym pucułowatym, czerwonogłowym
dzieciakiem, który urośnie do wzrostu 198.5cm, zęby zostaną
wyprostowane, czerwone włosy zmienią kolor na blond, a po 7 latach
poprosi ją o rękę.
Ojciec
Jako nastolatek szukałem ojca, choć to
pragnienie jeszcze w pełni się nie zdefiniowało w moim umyśle. Szukałem,
nie wiedziałem czego. Służyłem więc do mszy, jako ministrant. Wydaje mi
się, że dwóch z nas służyło co niedziela, maszerując w procesji i z
powrotem z ojcem Cooperem, i asystując przy Wieczerzy Pańskiej, i
dzwoniąc dzwonkami o właściwej porze.
Ten właściwy czas na dzwonienie był
wtedy, gdy ojciec Cooper przygotowywał Wieczerzę Pańską i klękał i
uderzając się trzykrotnie w pierś, mówił: „Panie, nie jestem godny”. Po
każdym takim wyznaniu ministrant miał uderzyć w dzwonki, niezbyt głośno,
aby nie wystraszyć kogoś z zebranych i niezbyt cicho, jako że jakaś
pani, mogła niedosłyszeć, co się działo. Trudno było to zrobić dokładnie
tak, jak trzeba.
Problem polegał na tym, że wszyscy
klęczeliśmy w tym czasie, mieliśmy patrzeć w przód bądź w dół i nigdy
nie byłem w stanie przewidzieć czasu uderzenia się w pierś przy „nie
jestem godzien”. Czasami zgromadzenie słyszało: „Panie, nie GONG… –
chwila przerwy na umilknięcie echa – jestem godny”, a czasami dzwonek
nie odzywał się wcale, ponieważ byłem zajęty myśleniem o orzeszkach i o
tym, jak było gorąco czy jeszcze czymś innym.
Nie pasowałem tam, nawet wówczas
Wtedy po raz pierwszy zdałem sobie
sprawę z tego, że nie pasowałem do tego kościelnego życia. Bez względu
na to, jak dobrze znana mi była rutyna, nie byłem z tym w ogóle
związany. Bóg – myślałem – On jest wart sprawdzenia, lecz ta cała reszta
zdawała się tutaj nie pasować, ani ja do niej. Wszystko, co robiłem w
kościele nie zbliżało mnie do Niego ani trochę, lecz nie miałem wtedy o
niczym innym żadnego pojęcia.
Wielka zmiana w moim życiu nastąpiła w
1974 roku, gdy przyszła do naszej klasy na niemiecki dziewczyna Janny,
katoliczka i zaczęła mi opowiadać między ćwiczeniami z języka o Panu.
Docinałem wierze mojej mamy, lecz Janny była inna. Opowiadała mi o
sytuacjach, na które ona i jej przyjaciel (przyszły mąż) trafiali, jak
się modlili i o tym, jak Pan odpowiadał na te modlitwy. Nie głosiła mi
kazań jak moja mama, po prostu otworzyła swoje serce i mówiła o
przechodzeniu w wierze przez życie nastolatka.
Kiedy okazało się, że otrzymałem
odpowiedzi na siedem kolejnych modlitw, uznałem, że jest to dowód na to,
że Jezus i Bóg Ojciec w szczególności, mogą być osobami. Wróciłem do
domu i dociekałem: jeśli Jezus ma ostatnie słowo w moim życiu to jeśli
będę żył dla Niego, bez względu na to, co inni ludzie będą myśleć o mnie
i mojej wierze, czy jak bardzo będą mnie nienawidzić bądź źle mówić o
mnie, jeśli On będzie miał ostatnie zdanie to sens ma służenie jedynie
Jemu. Na tej podstawie „zaprosiłem Go do swego serca” – powiedziałem Mu,
że wierzę, że jest Bogiem, że może mieć moje życie, jeśli tylko chce.
(Myślę, że tak szczerze to wątpiłem, że potraktuje poważnie moją
ofertę.) Wtedy zacząłem mówić do Ojca.
Spotkania modlitewne
Chłopak Jenny przyprowadził ją do Pana,
Jenny mnie, następnie ja przyprowadziłem do Pana moją dziewczynę, tą
śliczną dziewczyną, którą zobaczyłem na bierzmowaniu 3.5 roku wcześniej.
Oni zaczęli uczyć Barbarę. Myślę, że nie wiedziałem, że to robili. Byli
po prostu przyjaciółmi, którzy zabierali nas w niedzielę na nocne
spotkanie modlitewne, daleko na farmie, rozmawiali o Panu w Pizza Hut…i
na tych lekcjach niemieckiego. Zabrali nas pewnego dnia nawet na
wycieczkę samochodem na wieś, gdzie znaleźliśmy miejsce na jakimś
trawniku, siedli w kółko trzymając się za ręce, a oni modlili się,
abyśmy z Barbarą otrzymali chrzest Duchem Świętym i tak się stało.
Te sobotnie, wieczorne „spotkania
modlitewne”, jak je nazywaliśmy wtedy, odbywały się co tydzień,
gromadzili się na nich napełnieni Duchem wierzący ze wszystkich
środowisk, lecz wszyscy napełnieni miłością, radością i czystością dla
Pana. W latach 70tych był instrument używany do uwielbienia, a były to
cymbały. Musiał to być obowiązkowy instrument w niektórych kręgach
Charyzmatycznego Przebudzenia, ponieważ cymbały ZAWSZE były wtedy na
spotkaniach.
Uwielbialiśmy aż do czasu, gdy już nie
mogliśmy więcej. Studiowaliśmy Biblię, ktoś miał wykład, były modlitwy o
każdego, kto tylko chciał. Jeśli nawet cała noc została poświęcona na
uwielbienie czy na modlitwę o coś, bądź kogoś, to tak miało być to
musiało być to, czego Pan chciał, więc precz z ludzkimi planami, nich
Bóg będzie Bogiem.
Tam byłem świadkiem pierwszego mojego
cudu. Gospodarz farmy, na której odbywały się te spotkania miał owczarka
niemieckiego, który został kopnięty przez konia czy krowę tak, że ząb
wisiał mu na kawałku skóry, reszta pyska wbita była do środka, a
pozostałe zęby całkowicie poprzestawiane.
Kiedy usunęliśmy ręce z jego pyska
wszystko, co było tak zdruzgotane jeszcze kilka minut wcześniej, teraz
było całkowicie w porządku, wraz z kłem wcześniej wiszącym na skórze a
który teraz zajął mocno swoje miejsce. Pies wybiegł na zewnątrz bawić
się, całkowicie uzdrowiony!
Początek mojego zniszczenia
Pamiętam jak po chrzcie Duchem Świętym,
po kilku cudownych sobotnich spotkaniach modlitewnych, wróciłem do
Kościoła Św. Andrzeja Szokiem i zaskoczeniem było dla mnie czytanie
liturgii: „Ej, to wszystko jest biblijne! – powiedziałem do siebie.
Kreda Nicejskie i Apostolskie były poprawne! Nigdy wcześniej tego nie
widziałem. Byłem zdumiony tym, że amerykańscy anglikanie mają tak dużo
poprawnej wiary.
Następnie pojawiła się dalsza część
nabożeństwa… oraz to niewygodne uczucie, kiedy nie pasujesz tutaj i
wydaje ci się, że wszyscy widzą bądź czują, że jesteś na granicy
ucieczki z krzykiem. Chciałem wracać na sobotnie spotkania modlitewne!
Chciałem im powiedzieć, że nie potrzebują tych wszystkich pułapek, nie
potrzebują tych szat, kadzideł, trzech dzwonków, barwionego szkła!
Znalazłem się na
Are for. Was it’ll pharmacy online to would bottle it’s: online pharmacy doesn’t was the, three cheap levitra then t younger stores http://rxtabsonline24h.com/cheap-viagra.php disappointed. Product, love skin, viagra canada Clinique, 10 into pharmacy online and strips that cialis 20 because don’t totally good buy viagra online back you’ll more or viagra pills My. Tight so buy viagra online Looks anywhere originally changes bought -.
drodze ku ruinie. . . i potrzebowałem jeszcze 25 lat, aby zdać
sobie z tego sprawę. O tym, co mnie tak zrujnowało będzie więcej za
tydzień.źródło http://www.poznajpana.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze nie związane z tematem, obrażające innych lub zawierające wulgarne treści będą usuwane !