sobota, 3 stycznia 2015

Kościół zaczyna się w naszym domu

Temat kościoła, tego czym jest i jak powinien wyglądać, chodzi za mną już od dłuższego czasu. W dzisiejszych czasach, ilu by ludzi nie zapytać, tyle zdań na ten temat usłyszymy. Nawet to, co do niedawna wydawało mi się niemożliwe, w środowiskach ewangelicznych jest co najmniej dwie czy trzy grupy, które w odmienny sposób widzą kościół, to czym jest, czym powinien być i jaka jest jego rola.

Może teraz nie jest czas by opisywać moją drogę do miejsca, w którym teraz jestem, na to za jakiś czas poświęcę inny wpis. Teraz natomiast zacznę od momentu, w którym jestem obecnie.

Tytuł tego opracowania brzmi: "Kościół zaczyna się w naszym domu". Oczywiście ktoś może się przyczepi, że nie u każdego i nie zawsze jest to prawdą i nawet znajdzie miejsca w Biblii, które będą to potwierdzały.
ew.Mat. 10: 34 - 36: "Nie mniemajcie, że przyszedłem przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego".
Podobnych wersetów można przytoczyć jeszcze kilka, ale skupmy się na czymś innym.  


Jak powszechnie wiadomo, aby zbudować zdrowe społeczeństwo, zdrowe silne państwo niezbędne jest, by budować na fundamencie zdrowych silnych rodzin. Jeśli rodziny są chore, patologiczne wtedy to, co tworzą również takie jest. Kolejny obraz to rząd. Zauważmy, że często się zdarza, iż po pewnym czasie po wyborach narzekamy na ludzi, których wybraliśmy.... Jednak przykra prawda jest taka, że są oni obrazem, przekrojem społeczeństwa. Prawdopodobnie gdybyśmy wzięli innych 465, byłoby podobnie... Aby zmienić tą sytuację, trzeba zmienić społeczeństwo zaczynając od jego najmniejszej komórki - od rodziny.
Analogiczną sytuację mamy w kościele. 


Kościół będzie tylko tak mocny, jak rodziny, które go tworzą. Jezus niejednokrotnie porównywał swoją relację z nami, do tej jaką mają małżonkowie. Napisane jest, że mamy miłować żony tak, jak Chrystus umiłował kościół. Napisane jest, że jeśli ktoś stara się by być biskupem, czy diakonem powinien we właściwy sposób zarządzać swoim domem. Wynika stąd jasno, że jeśli nasze relacje rodzinne są niewłaściwe, to taki stan rzeczy przeniesie się na grunt społeczności kościoła. Jeśli we własnym domu nie liczę się ze zdaniem żony, jeśli uważam, że zawsze wiem wszystko lepiej, jeśli nie potrafię z nią rozmawiać, dochodzić do wspólnych wniosków. Jeśli popełniwszy błąd nie potrafię się do tego przyznać, przeprosić, to czy w społeczności kościoła będzie inaczej? 


Samo to, że kogoś kochamy, lubimy, dobrze nam się z kimś spędza czas, nie czyni nas rodziną. Rodziną jest się wtedy, gdy ma się wspólnego ojca (rodziców). Podobnie jest z kościołem. On nie składa się z ludzi, którym ze sobą dobrze nawzajem, których łączą wspólne cele, przekonania, czy doktryny, ale to jest grupa ludzi, których Ojcem jest Bóg i to życie dla Jego Chwały jest ich celem. Widzimy zatem, że kościół to rodzina, ale taka, którą łączą duchowe, a nie fizyczne więzi.
Czyli, jeśli mamy dom, rodzinę, której członkowie są Bożymi dziećmi, wtedy taki dom jest jednocześnie kościołem. Jeśli tak na to spojrzymy, to dostrzeżemy, jak wielka odpowiedzialność ciąży na nas jako na ojcach i matkach. Jeśli nasze codzienne rodzinne życie nie będzie spójne z tym, które prowadzimy chodząc do kościołów, albo spotykając się z innymi wierzącymi w naszych domach, czy gdziekolwiek indziej, to wtedy jesteśmy anty świadectwem dla swoich bliskich i strasznymi hipokrytami.
Przytoczę jeden przykład kiedyś zasłyszany. Na pewnej konferencji chrześcijańskiej przemawia dość znany pastor, czy ewangelista, w pierwszym rzędzie siedzi jego małżonka. Wtem pod koniec jego usługiwania nachyla się w jej stronę jedna osoba i mówi: "musisz być dumna ze swojego męża, to taki wspaniały chrześcijanin i Bóg go tak wielce używa". Na to ta kobieta, żona owego pastora odpowiada: "Nie znam tego człowieka, ten z którym mieszkam jest inny".
Jakże smutny i żałosny obraz. Aby być z wami szczerym muszę powiedzieć, że sam nie wiem, ile razy postępowałem w ten sposób, że gdyby moja żona tak odpowiedziała, czy pomyślała to miała by rację. 


Wiecie co jest jedną z najbardziej niebezpiecznych rzeczy w tym jak ludzie zamiast być kościołem zaczynają do niego chodzić? Myślę, że z czasem wielu ludzi zaczyna zakładać maski, jeśli nasze życie rodzinne nie wygląda tak jak powinno, tak jak byśmy chcieli, to choć w kościele chcemy pokazać się z innej strony. Możemy się kłócić ze współmałżonkiem jeszcze na pięć minut przed nabożeństwem, ale z chwilą przekroczenia progu zakładamy maskę numer...i już jesteśmy inni. Z braku rodzinnych relacji z ludźmi, których nazywamy braćmi, nie mamy odwagi się przed nimi otworzyć i przyznać do swoich słabości, błędów, czy porażek. Patrzymy na ich uśmiechnięte twarze i wydaje nam się, że jesteśmy jedynymi ludźmi na tym miejscu, którzy mają problemy, oni patrzą wokoło i widzą to samo. Tragiczne w tym jest to, że sami również bardzo często mają podobne problemy do naszych, ale z tego samego powodu co i my, myślą, że są jedyni. W taki właśnie sposób może dojść do jednego z największych paradoksów w kościele. Może siedzieć koło siebie dwoje ludzi, którzy nazywają się braćmi, oboje potrzebują pomocy, ale żaden z nich nie ma odwagi się otworzyć i przyznać, gdyż w swoich oczach jest gorszy niż ten obok.
Jak to zmienić, jak do tego nie dopuścić? Myślę, że kluczem jest to, by nasz dom stał się naszym "kościołem", byśmy pamiętali, że to my tworzymy kościół, niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy. 


Dlaczego dom jest w tym tak bardzo ważny? Bo to w nim najtrudniej być naśladowcą Jezusa, bo to dla swojej żony i dzieci najtrudniej być kapłanem, to w domu najłatwiej stracić cierpliwość, to najbliższym często mówimy najbardziej przykre rzeczy, to w domu jest trudniej być takim, jakim jesteśmy podczas nabożeństwa. Niestety ale to dom trudniej otworzyć na głodnego, czy bezdomnego niż drzwi kościoła. To po przekroczeniu progu własnego domu, to co przed chwilą było wspólne, staje się moje, a ten którego nazywałem bratem, jest już tylko gościem. Można z kimś siedzieć ramię w ramię przez dziesięć lat w kościelnej ławce i tak naprawdę go nie znać, ale już w domu jest to prawie niemożliwe.

Nie myśl sobie, że pisząc to chcę sprawić, by ludzie przestali chodzić do tradycyjnych kościołów, a zaczęli nazywać domy swoimi kościołami, daleki jestem od tego. Wiem, że prawdziwą świątynią jestem ja i ty - jeśli mieszka w tobie Boży Duch 1 Koryntian. 6:19"Albo czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych?" . Tutaj chodzi o to, że kościół można odłączyć od prawdziwego życia, a swojego domu nie... Jeśli jako ojcowie będziemy kochali swoje żony jak Chrystus kościół, kładąc swoje życie za nie, jeśli będziemy wychowywali swoje dzieci w miłości i karności, a jednocześnie będziemy potrafili ich nie rozgoryczać, jeśli jako kobiety będziemy stały obok swoich mężów, by ich wspierać i zachęcać, jeśli będziemy wiedziały, że nasze oddanie w macierzyństwie to coś więcej niż obowiązek, ale to wspaniała służba i największa rzecz za jaką mamy odpowiedzialność 1 Tymoteusza. 2:15 "Lecz dostąpi zbawienia przez macierzyństwo, jeśli trwać będzie w wierze i w miłości, i w świątobliwości, i w skromności".  . Jeśli jako dzieci będziemy czcili i szanowali rodziców okazując im posłuszeństwo, to nie będziemy mieli problemu, by wpuścić kogoś pod nasz dach i być sobą. Żeby mieć na kogoś wpływ, by móc być solą i światłością świata, nasze życie w domach i poza nimi musi być spójne, integralne. Jezus po tym, jak powołał uczniów, zabrał ich do swojego domu i pokazał jak żyje. On wiedział, że aby mieć na nich wpływ musi przed nimi otworzyć swoje życie. Mógł przecież spotykać się z nimi raz czy dwa w tygodniu o wyznaczonych godzinach, a później wracać do swojego prywatnego życia. Jezus zrobił jednak inaczej, chcąc mieć duży wpływ zapłacił dużą cenę. Oddał na trzy lata całego siebie, niemal cały swój czas, nawet modlił się wtedy, gdy inni już spali tylko po to, aby móc im poświęcić się bez reszty. Jakże inaczej jest z ludźmi dzisiaj... - chcą mało dać z siebie, a mieć duży wpływ, chcą by ktoś poszedł w ich ślady nie pokazując mu swojego prawdziwego życia, chcą by ludzie naśladowali Chrystusa, podczas, gdy oni sami Go nie naśladują. Jak często sam mówiłem i słyszałem od innych chrześcijan: "Na mnie nie patrz, ja nie jestem święty, itd." Jakże to jest różne od tego, co głosił Apostoł Paweł: "Bądźcie naśladowcami moimi, jak ja jestem naśladowcą Chrystusa" (1 Koryntian 11:1).


Drodzy moi, jeśli tylko mamy chrześcijańskie rodziny / domy, to otwierajmy je zarówno na współbraci jak i na ludzi, którzy jeszcze Bogu życia nie oddali. Otwarcie się na innych, pokazanie im swojego życia ma wielką moc. Dziś coraz więcej osób głośno mówi, że mamy kryzys rodziny, kryzys ojcostwa i autorytetów, lecz niestety mało osób chce coś z tym zrobić. Myślę, że do nas chrześcijan w pierwszej kolejności należy wzięcie odpowiedzialności za zmianę tego stanu rzeczy. Nie zamykajmy się tylko w naszych oazach spokoju zwanych kościołami, ale pokażmy swoje życie innym, pokażmy, że można żyć inaczej, pokażmy, że nie tylko wierzymy w Boga, ale i wierzymy Bogu. Jedną z rzeczy, która jest niezmienna od lat, jest to, że aby mieć wpływ trzeba być zauważonym, kontrastowym. Doskonale to widać dziś w świecie show biznesu, lecz niestety od tej negatywnej strony. "Gwiazdy" szukają rozgłosu, tego by być zauważonym przez robienie coraz to nowszych i bardziej zmyślnych skandali. To powiedzieć coś niestosownego, to ubrać się tak, by wszyscy zwrócili uwagę, to pochwalić się tym, że ma się już "n-tego" partnera itp. itd.
Wiecie co...? pomysł jest dobry, sam Jezus tak robił. On się wyróżniał, był kontrastowy, prawdopodobnie nie było osoby, która by nie słyszała o nim w czasach, w których wykonywał swoją misję zbawienia ludzkości.
Nie możemy zlać się z tłem, z czymś złym, albo nijakim. Ap. Paweł w liście do Galacjan 5:19 tak napisał: "Wiadomo co bierze się z ciała: nierząd, nieczystość, rozpusta, oddawanie czci bożyszczom, wróżbiarstwo, wrogość, kłótliwość, zazdrość, porywczość, zaczepność, krnąbrność, brak troski o jedność, zawiść, chęć mordu, pijaństwo, rozpasanie i tym podobne"
Dwa wersety dalej jest napisane: "Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, powściągliwość. Przy takich cechach nie potrzeba prawa".
Jako jacy ludzie, jakie rodziny chcemy być widziani?, jaki wpływ chcemy wywierać?
Często zapominamy, że jesteśmy nieustannie obserwowani, nie mówię tutaj o Bogu, ale o ludziach wokół. My, którzy mienimy się chrześcijanami, powinniśmy pamiętać, że nasze życie jest w pewnym sensie na świeczniku. Kochani, to nie jest pycha, to prawda. Jeśli mówisz, że wierzysz w Boga i chcesz Mu służyć, ludzie obok baczniej niż do tej pory obserwują twoje życie. To od tego, co zobaczą w dużej mierze będzie zależało, jaki będą mieli pogląd na temat Boga. 


Na koniec fragment, który wierzę, że nas zachęci: "To jest rzeczą jasną: Jesteście listem Chrystusa, który powstał dzięki naszej posłudze, napisanym nie atramentem, lecz Duchem żywego Boga, i nie na tablicach kamiennych, ale na tablicach żywych serc. Z taką zatem ufnością stoimy dzięki Chrystusowi przed Bogiem, nie że my sami z siebie jesteśmy zdolni coś przedsięwziąć. Inaczej - nasza zdolność pochodzi od Boga. To On nas przygotował, byśmy byli sługami Nowego Przymierza, nie litery, lecz ducha, gdyż litera zabija, duch natomiast - ożywia"
(2 List ap. Pawła do Koryntian 3:3-6).


Autor : Łukasz Lambert

10 komentarzy:

  1. Im mniej chrześcijańskiego życia rodzinnego na pokaz tym paradoksalnie większym światłem świeci :) - taka myśl
    Ważne - cytuje autora artykułu:
    "Dlaczego dom jest w tym tak bardzo ważny? Bo to w nim najtrudniej być naśladowcą Jezusa, bo to dla swojej żony i dzieci najtrudniej być kapłanem, to w domu najłatwiej stracić cierpliwość, to najbliższym często mówimy najbardziej przykre rzeczy, to w domu jest trudniej być takim, jakim jesteśmy podczas nabożeństwa. Niestety ale to dom trudniej otworzyć na głodnego, czy bezdomnego niż drzwi kościoła. To po przekroczeniu progu własnego domu, to co przed chwilą było wspólne, staje się moje, a ten którego nazywałem bratem, jest już tylko gościem. Można z kimś siedzieć ramię w ramię przez dziesięć lat w kościelnej ławce i tak naprawdę go nie znać, ale już w domu jest to prawie niemożliwe."

    - jeżeli porównam kościół do rodziny to zadaje sobie pytanie jak daleko dopuszczę oko kamery. Czy wszystko mogę pokazać?, czy jest jednak pewna intymność? np. jeśli porównam modlitwę jako czas najbardziej intymny z Bogiem (w małżeństwie to taki intymny czas jak byś kochał się z swoją żoną lub mężem) to czy postawię tam kamerę - NIE. Przykładów jest dużo więcej. Zmierzam do tego, że kiedy właśnie nie ma tzw "sceny" i "widowni" zachowujemy się normalnie tacy jacy naprawdę jesteśmy. Dlatego uważam, że trzeba stwarzać takie miejsca (wspólnoty) by ludzie, byli sobą zachęcając się do chodzenia z Chrystusem :) powiem więcej "wścibskie oko kamery" będzie chciało się tam wcisnąć - duży temat do rozważań:)

    - Cieszę się, że jest pojawiają się artykuły Polaków co to już mają swoje przemyślenia w tych tematach

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe myśli. Tak zdaje sobie sprawę z tego co taki model za sobą niesie jeśli chodzi o trudności... jednakże myślę, że przy wzajemnym zrozumieniu i chęci współpracy efekty mogą być niesamowite. To zrozumiałe, że nie każda część życia jest na pokaz, ale to jest lepsze niż model w którym ludzie znają się tylko z "koscielnych" ławek. Większość ludzi których znam, kompletnie tego nie rozumie, ale co gorsze to chyba z góry skazują taki model na porażkę. Niestety, ale ten prawdziwy powód u większości jest to wygoda...pozdrawiam i błogosławię :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. I się ludzie dziwią, że nic się nie dzieje, że nie ma żadnej Mocy, żadnej Siły jaka towarzyszyła pierwszym Apostołom .... Z prostego powodu, wybraliśmy formę zamiast Życia, religię zamiast relacji z Żywym Bogiem i można to mnożyć. Chwała Bogu, że zaczynamy się budzić i dostrzegać tę smutną prawdę.
    Dobry artykuł, jak dla mnie to na czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. .....jestem wzruszona i zachęcona .Chwała Bogu za nadchnienie dla Ciebie i że tak pięknie to opisałeś ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. od pewnego czasu Bog zaszczepil mojemu mezowi i mi ze Slowo w domu ma byc na waznym miejscu dlatego tez codziennie od wielu lat czytamy z dziecmi z przyjaciolmi Slowo Boze i widzimy jak ono zmienia nas i nasze dzieci,,,,,zaprzestalismy czytac dzieciom opowiecsci biblijne (nie zniechecam do tego) ale zobaczylismy ze slowo samo w sobie ma Moc i nie potzrebuje polepszaczy jestem wdzieczna Jezusowi ze daje nam dzis taka mozliwosc by czytac i go poznawac rozmawiamy z dziecmi o Slowie aone poznaja Boga w roznych sytuacjach pozdrawiam i zachecam aby isc za przykladem babki i matki tymoteusza i akrmic dzieci zdrowym pokarmem prosto z nieba

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie żebym miał zniechęcać do fajnego życia rodzinnego, wręcz przeciwnie. Ale zwracam uwagę, że umieszczanie rodziny jako fundamentu życia chrześcijańskiego w ogóle do Biblii nie pasuje.

    Jezus kompletnie lekceważył więzy rodzinne. Nie chodził nigdzie z rodziną. Nie stawiał jej na pierwszym miejscu, ani nawet w pierwszej dziesiątce. Gorzej: za rodzinę uważał uczniów, a nie tych, z którymi go łączą więzy krwi. Do mamy mówił per "kobieto", a jej losem zainteresował się dopiero kiedy umierał.

    Według dzisiejszych standardów za takie zachowanie względem rodziny wyrzucono by go z większości kościołów, w których więzy rodzinne się stały nie wiadomo dlaczego podstawą społecznego życia chrześcijańskiego. Czy dlatego, że nikt się nie nawraca i jedyne co zostaje, żeby kościoły nie upadły to indoktrynować dzieci? Mam nadzieję, że nie.

    Pierwsi apostołowie Jezusa nie chodzili za nim razem z rodzinami. Co się działo z braćmi, siostrami, rodzicami Jana, Pawła, Piotra, Jakuba? Nie wiemy. Biblia lekceważy te wszystkie relacje, nie są one wcale na pierwszym planie. Czy jest gdzieś wezwanie do tego, żeby skupić się na rodzinie przede wszystkim, w pierwszej kolejności? Nie ma. A przykład tego jak Jezus postępował z krewnymi, o którym jakoś mało kto chce pamiętać, pokazuje że system priorytetów jest trochę inny niż ten, który się w Polsce tak mocno promuje.

    Nie mam też zamiaru wpadać w przesadę. Bo jak wszyscy wiedzą (bo chętnie i często się o tym przypomina) Biblia każe dbać o bliskich przecież. Nie zostawiać ich na pastwę losu, i pomagać im tak samo jak wszystkim innym, a nawet ustawiać na początku kolejki. Ale nawet takiego zalecenia, jest jasne, że w modelu biblijnym (a zwłaszcza jeżeli chcemy naśladować postępowanie Jezusa) rodzina wcale nie jest podstawą życia chrześcijańskiego. I wcale wysokiego priorytetu nie ma.

    Więc daleki od tego, żeby teraz powyrzucać dzieci z domu i przestać rozmawiać z żoną, zachęcam do tego, żeby priorytety ustawić sobie tak, jakie były u Jezusa. Bo groźba, że więzi krwi czy przywiązanie do miejsca urodzenia staną się dla nas czymś w rodzaju bożka, jest całkiem realna.

    Takie tylko myśli, do przemielenia w głowie.

    Wszystkiego wesołego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sporo jest w NT na temat więzów rodzinnych :P.. ja nie mam pojęcia, dlaczego tak jakoś znikł tekst o biskupstwie, o małżeństwie, o to że kto nie dba o domowników jest gorszy od wierzącego. Myślę, że w tekście nie chodziło o to by stawiać rodzinę ponad innymi więzami, ale że raczej w rodzinie człowiek jest najbardziej sobą i wtedy dopiero widać kto jaki serio jest, bo na nabożeństwach, spotkaniach kościelnych i innych łatwo założyć maskę, a w rodzinie nie ma się juz na to siły i wychodzi cała prawda. I jeśli w rodzinie wychodzi z człowieka zgnilizna, a przed obcymi ludźmi wygląda na cudnego jegomościa, to zwyczajnie jest to obrzydliwe. A to dzisiaj jest notoryczne i nagminne, że zakłada sie maskę, udaje. Żona patrzy na męża, który jest zupełnie innym człowiekiem wśród ludzi na nabie, niz jest w domu. W domu wściekły, niezadoowolony, ma w dupie żonę, a w kościele miód na ustach, na twarzy. Szok. Takie cos jest notoryczne. Siostra taka miła, uśmiecha się, drzwi się zamykają i dla tej osoby co byla miła dopiero co, nagle jest największym wrogiem. W psalmach jest taki werset "W domu moim będę chodził w niewinności serca mega". Cała Biblia jest o rodzinach. A w tym by mieć w nienawiści ojca, matkę, żone, nawet życie swoje, chodzi by kiedy żona nie jest przyjemną osobą, to być ponad jej grzeszność i wybrać Jezusa w tej relacji, być jak Jezus wobec niej, miłować ją mimo że ona jest przykra, tak samo wobec ojca, matki, dzieci, a nie że trzasnąć drzwiami i powiedzieć ja nie muszę cię kochać, bo jest napisane by cię nienawidzieć. Cała rodzina Jezusa została zbawiona, i matka i bracia, więc jak On nie dbał o tę rodzinę? Czy własna rodzina poszłaby za Nim, gdyby On ich odrzucał? To dopiero Oni mogliby zarzucic Mu grzech, że dbał o obcych a o swoich nie. A jest przeciez napisane, że kto nie dba o domowników, jest gorszy od niewierzącego. Nie mógł o nich nie dbać, inaczej byłby winny jednego grzechu. A On był bez grzechu. Proponuję całą Biblię czytać!

      Usuń
  7. Wiele informacji się tutaj można dowiedzieć. Poza tym oczywiście warto też zaglądać na inne strony, które opowiadają o religii. Mnie konkretnie zainteresowała np. strona https://www.nasza-arka.pl/category/swieci/ . Dowiecie się tutaj, jakich mamy świętych i jak żyli oraz z czego zasłynęli, że są teraz świętymi.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze nie związane z tematem, obrażające innych lub zawierające wulgarne treści będą usuwane !